Chrystus zwycięża przez pokorę
Lux fulgebit hodie super nos, quia natus est nobis Dominus - dziś zabłysło nad nami światło, gdyż narodził się nam Pan. To wspaniała nowina, która porusza w tym dniu chrześcijan i która za ich pośrednictwem skierowana jest do całej ludzkości. Bóg jest tutaj. Ta prawda powinna wypełniać nasze życie: każde święta Bożego Narodzenia powinny być dla nas nowym, wyjątkowym spotkaniem z Bogiem, powinniśmy pozwolić, by Jego światło i Jego łaska przeniknęły w głąb naszej duszy.
Zatrzymujemy się przed Dzieciątkiem, Maryją i Józefem: kontemplujemy Syna Bożego obleczonego w nasze ciało. Przypomina mi się podróż, którą odbyłem do Loreto 15 sierpnia 1951 roku, żeby nawiedzić Święty Domek w pewnej ważnej intencji. Odprawiłem tam Mszę. Chciałem sprawować ją w skupieniu, ale nie wziąłem pod uwagę żarliwości ludu. Nie przewidziałem, że w to wielkie święto przybędzie do Loreto z okolicznych miejsc wiele osób wiedzionych błogosławioną wiarą tej ziemi i miłością do Madonny. Ich pobożność przybierała formy nie do końca właściwe, jeśli rozważy się to - jak to powiedzieć? - wyłącznie z punktu widzenia przepisów liturgicznych Kościoła.
Kiedy więc ja całowałem ołtarz w chwilach, w których jest to przepisane w rubrykach mszalnych, jednocześnie całowały go trzy lub cztery wieśniaczki. Rozpraszało mnie to, ale byłem wzruszony. Moją uwagę przyciągała również myśl o tym, że w tym Świętym Domku - który, jak zapewnia tradycja, był miejscem zamieszkania Jezusa, Maryi i Józefa - nad ołtarzem umieszczono słowa: Hic Verbum caro factum est. Tu, w domu uczynionym ludzką ręką, na skrawku ziemi, na której żyjemy, mieszkał Bóg.
Syn Boży przyjął ludzkie ciało i jest perfectus Deus, perfectus homo - prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem. W tej tajemnicy jest coś, co powinno na nowo poruszać chrześcijan. Byłem i jestem wzruszony: chciałbym wrócić do Loreto. Przenoszę się tam w swoich pragnieniach, aby przeżywać na nowo dziecięce lata Jezusa, kiedy powtarzam i rozważam owo: Hic Verbum caro factum est.
Iesus Christus, Deus homo, Jezus Chrystus Bóg-Człowiek. Jedno z magnalia Dei, wielkich dzieł Bożych, które powinniśmy rozważać i za które powinniśmy dziękować Panu przychodzącemu na ziemię, aby przynieść pokój ludziom dobrej woli. Wszystkim ludziom, którzy chcą zjednoczyć swoją wolę z dobrą Wolą Boga: nie tylko bogatym ani nie tylko biednym! Wszystkim ludziom, wszystkim braciom! Bo wszyscy jesteśmy braćmi w Jezusie, synami Boga, braćmi Chrystusa - Jego Matka jest naszą Matką.
Na ziemi istnieje tylko jedna rasa: rasa dzieci Bożych. Wszyscy powinniśmy mówić tym samym językiem - tym, którego uczy nas nasz Ojciec Niebieski: językiem dialogu Jezusa z Ojcem; językiem, którym mówi się przy pomocy serca i rozumu; językiem, jakim posługujecie się teraz w swojej modlitwie. Jest to język dusz kontemplacyjnych; język ludzi, którzy są duchowi, gdyż zdali sobie sprawę ze swego synostwa Bożego; język, który wyraża się w tysiącach poruszeń woli, w jasnym świetle rozumu, w uczuciach serca, w postanowieniach prowadzenia życia uczciwego, dobrego, pełnego radości, pokoju.
Trzeba patrzeć na Dziecię, naszą Miłość, w żłóbku. Musimy na Nie patrzeć ze świadomością, że stoimy wobec tajemnicy. Powinniśmy przyjąć tę tajemnicę przy pomocy wiary i również przy pomocy wiary zgłębić jej treść. Potrzebna jest do tego pokorna postawa duszy chrześcijańskiej, polegająca na tym, by nie chcieć sprowadzać wielkości Boga do naszych ubogich wyobrażeń, do naszych ludzkich tłumaczeń, lecz zrozumieć, że ta tajemnica - choć ciemna - jest światłem, które kieruje życiem ludzi.
Widzimy - pisze św. Jan Chryzostom - że Jezus wyszedł z nas i z naszej ludzkiej substancji, że narodził się z Matki Dziewicy. Nie rozumiemy jednak, w jaki sposób dokonał się ten cud. Nie męczmy się, usiłując to odkryć: lepiej z pokorą przyjmijmy to, co Bóg nam objawił, nie dociekając z ciekawością tego, co przed nami ukrył. Przyjmując taką postawę, będziemy umieli rozumieć i kochać, a sama tajemnica będzie dla nas wspaniałą nauką, bardziej przekonującą niż jakakolwiek ludzka argumentacja.
Nauczając przy żłóbku, zawsze staram się widzieć Chrystusa, naszego Pana, w ten sposób: owiniętego w pieluszki, leżącego na sianie w żłobie. I chociaż jest jeszcze dzieckiem i nie potrafi mówić, staram się postrzegać Go jako Nauczyciela, jako Mistrza. Muszę myśleć o Nim w ten sposób, bo powinienem się od Niego uczyć. Żeby zaś uczyć się od Niego, trzeba starać się poznać Jego życie: czytać Ewangelię świętą, rozważać te wydarzenia, które opisuje nam Nowy Testament, aby zgłębić Boski sens ziemskiej wędrówki Jezusa.
Bo w swoim życiu powinniśmy odtworzyć życie Chrystusa, poznając Chrystusa: poprzez częste czytanie i rozważanie Pisma Świętego, poprzez częstą modlitwę, tak jak to czynimy teraz, przed żłóbkiem. Trzeba zrozumieć lekcje, jakich udziela nam Jezus już od swego dzieciństwa, jako nowo narodzone Dziecię, od kiedy Jego oczy ujrzały ten błogosławiony, ludzki świat.
Jezus, wzrastając i żyjąc jak jeden z nas, objawia nam, że ludzka egzystencja, codzienne, zwykłe ludzkie zajęcia mają Boski sens. Choćbyśmy rozważali już te prawdy wiele razy, zawsze powinno ogarniać nas zdumienie na myśl o trzydziestu latach spędzonych w ukryciu, stanowiących większą część pobytu Jezusa wśród Jego braci, ludzi. Lata okryte cieniem, ale dla nas jasne jak światło słońca. A raczej jak blask oświetlający nasze dni i nadający im prawdziwe znaczenie, gdyż jesteśmy zwykłymi chrześcijanami, prowadzącymi zwyczajne życie, podobne do życia tylu milionów ludzi w najróżniejszych zakątkach świata.
Tak żył Jezus przez trzydzieści lat: jako fabri filius, syn cieśli. Potem nastąpią trzy lata życia publicznego, wśród zgiełku tłumów. Ludzie się zdumiewają: kim On jest? Gdzie się nauczył tylu rzeczy? Bo Jego życie było takie samo jak życie jego ziomków. Był to faber, filius Mariae - cieśla, syn Maryi. I był Bogiem, i dokonywał odkupienia rodzaju ludzkiego, przyciągając wszystkich do siebie.
Podobnie jak na każde wydarzenie z życia Jezusa, również na te ukryte lata nie powinniśmy nigdy patrzeć z poczuciem, że one nas nie dotyczą, nie uznając ich za to, czym są: za wezwanie, które kieruje do nas Bóg, byśmy porzucili swój egoizm, swoje wygodnictwo. Pan zna nasze ograniczenia, nasze przywiązanie do własnego "ja", nasze ambicje: jak trudno nam zapomnieć o sobie samych i oddać się innym. Wie, co znaczy nie znaleźć miłości i doświadczyć tego, że ci sami, którzy mówią, że Go naśladują, robią to tylko połowicznie. Przypomnijcie sobie te poruszające sceny, które opisują nam Ewangeliści, w których widzimy Apostołów pełnych jeszcze ziemskich ambicji i czysto ludzkich planów. Ale Jezus ich wybrał; chce, by przebywali blisko Niego i zleca im misję otrzymaną od Ojca.
Nas również powołuje i pyta nas tak samo jak Jakuba i Jana: Potestis bibere calicem, quem ego bibiturus sum?. Czy jesteście gotowi wypić kielich - ten kielich całkowitego oddania się pełnieniu woli Ojca - który Ja mam wypić? Possumus! Tak, jesteśmy gotowi! - odpowiadają Jan i Jakub. Czy jednak wy i ja jesteśmy rzeczywiście gotowi wypełnić we wszystkim wolę naszego Ojca Boga? Czy oddaliśmy naszemu Panu całe swoje serce, czy też jesteśmy wciąż przywiązani do siebie samych, do swoich spraw, do swojego wygodnictwa, do swojej miłości własnej? Czy istnieje coś, co nie odpowiada naszej kondycji chrześcijan i co sprawia, że nie chcemy się oczyścić? Dziś jest nam dana okazja do poprawy.
Trzeba sobie najpierw uświadomić, że Jezus kieruje do nas te pytania osobiście. To On je zadaje, nie ja. Ja nie odważyłbym się postawić ich nawet samemu sobie. Prowadzę swoją modlitwę na głos, a wy, każdy z nas w swoim wnętrzu wyznaje Panu: "Panie, jak mało jestem wart! Jakim tchórzem się okazałem tyle razy! Ileż błędów: przy tej okazji i przy tamtej, i przy kolejnej, i tu, i tam". I możemy nawet zawołać: "Całe szczęście, Panie, że podtrzymywała mnie Twoja dłoń, bo widzę, że jestem zdolny do wszelkich niegodziwości. Nie opuszczaj mnie, Panie, nie zostawiaj mnie samego, traktuj mnie zawsze jak dziecko. Żebym był silny, odważny, wytrwały. Pomagaj mi jednak jak niedoświadczonemu dziecku; prowadź mnie za rękę, Panie, i spraw, by Twoja Matka była również przy moim boku i by mnie chroniła. A w ten sposób possumus! - będziemy mogli, będziemy w stanie mieć Ciebie za wzór".
Nie jest zarozumiałością mówienie possumus. Jezus ukazuje nam tę Bożą drogę i prosi, żebyśmy na nią weszli, bo On uczynił ją ludzką i dostępną dla naszej słabości. Dlatego tak bardzo się uniżył. To był powód, dla którego się uniżył, przyjmując postać sługi, ów Pan, który jako Bóg był równy Ojcu. Uniżył się jednak, umniejszając swój majestat i potęgę, bez umniejszania swej dobroci i miłosierdzia.
Dobroć Boga chce uczynić naszą drogę łatwą. Nie odrzucajmy zaproszenia Chrystusa, nie mówmy Mu "nie", nie pozostawajmy głusi na Jego wezwanie: nie ma wymówek, ponieważ nie mamy powodu dalej sądzić, że nie możemy. On pokazał nam to swoim przykładem. Dlatego, bracia moi, proszę was gorąco: nie pozwólcie, aby na próżno przedstawiano wam tak jasny wzór do naśladowania. Upodobnijcie się do Niego i odnówcie wewnętrznie wasze dusze.
Czy widzicie, jak niezbędne jest poznanie Jezusa, przyglądanie się z miłością Jego życiu? Wielokrotnie szukałem w Piśmie Świętym precyzyjnego określenia, biografii Jezusa. Podczas lektury odkryłem, że Duch Święty zamyka ją w dwóch słowach: Pertransiit benefaciendo. Wszystkie dni Jezusa na ziemi, od narodzenia aż po śmierć, były właśnie takie: pertransiit benefaciendo, wypełnił je czynieniem dobra. W innym miejscu Pismo Święte powiada: bene omnia fecit - dobrze uczynił wszystko. Wszystko wykonał dobrze do końca, nie czynił niczego oprócz dobra.
Cóż więc zrobimy, ty i ja? Popatrzmy, czy mamy coś do poprawienia. Ja, owszem, odnajduję w sobie wiele do zmienienia. Skoro widzę, że sam z siebie nie jestem w stanie czynić dobra, i skoro sam Jezus powiedział nam, że bez Niego nic nie możemy uczynić, pójdźmy - ty i ja - do Pana, by błagać Go o pomoc, przez wstawiennictwo Jego Matki, w tych zażyłych rozmowach, właściwych dla dusz miłujących Boga. Nie dodam nic więcej, bo to każdy z was musi mówić, zgodnie z własnymi potrzebami. Wewnętrznie, bez hałasu słów, w tej samej chwili, gdy wam daję te rady, stosuję tę naukę do swojej własnej nędzy.
Pertransiit benefaciendo. Co czynił Jezus Chrystus, aby rozlać tyle dobra, i tylko dobra, wszędzie, gdziekolwiek przeszedł? Ewangelie święte przekazały nam jeszcze jedną biografię Jezusa, zawartą w trzech łacińskich słowach, która daje nam odpowiedź: erat subditus illis, był posłuszny. Dziś, gdy atmosfera przepełniona jest nieposłuszeństwem, szemraniem, brakiem jedności, powinniśmy szczególnie szanować posłuszeństwo.
Jestem wielkim miłośnikiem wolności i właśnie dlatego tak bardzo kocham tę cnotę chrześcijańską. Musimy czuć się dziećmi Bożymi i żyć z zapałem wypełniania woli naszego Ojca. Wykonywać wszystko zgodnie z zamiarem Boga, ponieważ tak nam się podoba, a jest to powód jak najbardziej nadprzyrodzony.
Duch Opus Dei, według którego staram się żyć i nauczać od przeszło trzydziestu pięciu lat, pozwolił mi zrozumieć i ukochać wolność osobistą. Kiedy Bóg, nasz Pan, udziela ludziom swojej łaski, kiedy wzywa ich poprzez konkretne powołanie, to jakby wyciągał do nich dłoń, ojcowską dłoń pełną mocy, przepełnioną przede wszystkim miłością, ponieważ szuka każdego z nas z osobna, jako swoich córek i synów, i ponieważ zna naszą słabość. Pan oczekuje, że podejmiemy wysiłek pochwycenia Jego dłoni, tej dłoni, którą On do nas wyciąga: Bóg prosi nas o wysiłek, dowód naszej wolności. Aby jednak móc tego dokonać, musimy być pokorni, musimy czuć się małymi dziećmi i miłować to błogosławione posłuszeństwo, którym odpowiadamy na błogosławione ojcostwo Boga.
Powinniśmy pozwolić, żeby Pan wkroczył w nasze życie, i żeby wszedł swobodnie, nie napotykając przeszkód ani wewnętrznych komplikacji. My, ludzie, mamy skłonność do zabezpieczania się, do przywiązywania się do własnego egoizmu. Zawsze usiłujemy być królami, choćby nawet królestwa własnej nędzy. Zrozumcie więc, dzięki temu rozważaniu, dlaczego potrzebujemy uciekać się do Jezusa: żeby On nas uczynił prawdziwie wolnymi i żebyśmy w ten sposób mogli służyć Bogu i wszystkim ludziom. Jedynie wtedy zrozumiemy prawdę słów św. Pawła: Teraz zaś, po wyzwoleniu z grzechu i oddaniu się na służbę Bogu, jako owoc zbieracie uświęcenie. A końcem tego - życie wieczne. Albowiem zapłatą za grzech jest śmierć, a łaska przez Boga dana to życie wieczne w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.
Bądźmy więc czujni, ponieważ nasza skłonność do egoizmu nie zamiera, a pokusa może przejawiać się na wiele sposobów. Pan wymaga, abyśmy, będąc posłuszni, praktykowali swoją wiarę, gdyż Jego wola nie objawia się w sposób hałaśliwy. Czasem Pan sugeruje swoją wolę jakby szeptem - tam, w głębi sumienia. Trzeba uważnie nasłuchiwać, żeby rozróżnić ten głos i być mu wiernym.
Bardzo często Bóg mówi do nas poprzez innych ludzi i może się zdarzyć, że wobec wad tych osób albo w obliczu wątpliwości co do tego, czy są one dobrze poinformowane, czy zrozumiały wszystkie aspekty problemu, pojawia się przed nami jakby zaproszenie do okazania nieposłuszeństwa.
Wszystko to może mieć znaczenie Boskie, ponieważ Pan Bóg nie wymaga od nas ślepego posłuszeństwa, ale posłuszeństwa inteligentnego, i powinniśmy poczuwać się do odpowiedzialności za to, by pomagać innym poprzez światło swojego rozumu. Bądźmy jednak szczerzy wobec samych siebie: zbadajmy w każdym przypadku, czy powoduje nami umiłowanie prawdy, czy też nasz egoizm i przywiązanie do własnego zdania. Kiedy nasze przekonania oddzielają nas od innych, kiedy prowadzą do zerwania komunii, jedności z naszymi braćmi, to jest to jasny znak, że nie działamy zgodnie z duchem Bożym.
Nie zapominajmy o tym: aby być posłusznym, powtarzam, potrzeba pokory. Popatrzmy znowu na przykład Chrystusa. Jezus jest posłuszny, i to jest posłuszny Józefowi i Maryi. Bóg przyszedł na ziemię, aby być posłusznym, i to posłusznym stworzeniom. Są to dwa stworzenia doskonałe: Święta Maryja, nasza Matka - ponad Nią tylko Bóg - oraz ów przeczysty mąż, Józef. Ale to stworzenia. I Jezus, który jest Bogiem, jest im posłuszny. Musimy miłować Boga, aby w ten sposób miłować również Jego wolę i pragnąć odpowiedzieć na wezwania, które do nas kieruje poprzez powinności naszego zwyczajnego życia: obowiązki naszego stanu, wykonywany zawód, pracę, rodzinę, stosunki społeczne, cierpienie własne i innych ludzi, przyjaźń, pragnienie czynienia tego, co dobre i sprawiedliwe.
W okresie Bożego Narodzenia lubię patrzeć na wizerunki Dzieciątka Jezus. Te figurki ukazujące Pana, który się uniża, przypominają mi, że Bóg nas wzywa, że Wszechmogący zechciał ukazać się nam jako bezbronny, zechciał potrzebować ludzi. Z betlejemskiego żłóbka Chrystus mówi do mnie i do ciebie, że nas potrzebuje. Przynagla nas do życia po chrześcijańsku, bez kompromisów; do życia pełnego oddania, pracy i radości.
Nie osiągniemy nigdy prawdziwej pogody ducha, jeśli nie będziemy naprawdę naśladować Jezusa; jeśli nie będziemy jak On - pokorni. Powtórzę raz jeszcze: czy widzieliście, gdzie jest ukryta wielkość Boga? W żłobie, w pieluszkach, w grocie. Odkupieńcza skuteczność naszego życia może działać tylko dzięki pokorze, kiedy przestajemy myśleć o sobie samych i czujemy się odpowiedzialni za to, by pomagać innym.
Czasem nawet dobre dusze mają zwyczaj stwarzania sobie osobistych problemów, które przysparzają im poważnych trosk, choć nie posiadają żadnych obiektywnych podstaw. Ich źródłem jest brak znajomości samego siebie, który prowadzi do pychy: do pragnienia znalezienia się w centrum uwagi i bycia podziwianym przez wszystkich; do dbania o to, by dobrze wypaść; do niepoprzestawania na tym, by czynić dobro i pozostać niezauważonym; do pragnienia potwierdzania własnej wartości. W ten sposób wiele dusz, które mogłyby cieszyć się cudownym pokojem i zaznać niezmierzonej radości, z powodu pychy i zarozumiałości staje się nieszczęśliwymi i bezpłodnymi.
Chrystus był pokornego serca. W czasie swojego życia na ziemi nie chciał dla siebie niczego specjalnego, żadnego przywileju. Najpierw spędza dziewięć miesięcy w łonie swojej Matki, tak jak każdy człowiek, z nadzwyczajną naturalnością. Pan aż nadto wiedział, że ludzkość odczuwa naglącą potrzebę Jego osoby. Dlatego tak bardzo pragnął przyjść na ziemię, żeby zbawić wszystkie dusze. Nie przyspieszył jednak tej godziny - przyszedł w swoim czasie, tak jak przychodzą na świat pozostali ludzie. Od poczęcia do narodzenia nikt - poza św. Józefem i św. Elżbietą - nie dostrzega tego cudu: oto Bóg, który nadchodzi, aby zamieszkać wśród ludzi.
Zadziwiająca prostota otacza również Narodzenie: Pan przychodzi bez rozgłosu, nikomu nieznany. Na ziemi tylko Maryja i Józef uczestniczą w tej Boskiej przygodzie. A potem pasterze, których powiadamiają aniołowie. Następnie zaś owi Mędrcy ze Wschodu. W ten sposób dokonuje się transcendentalne wydarzenie, przez które niebo łączy się z ziemią, a Bóg z człowiekiem.
Jak jest możliwa taka zatwardziałość serca, która sprawia, że przyzwyczajamy się do tych scen? Bóg się uniża, żebyśmy mogli się do Niego zbliżyć; żebyśmy mogli odpowiedzieć na Jego miłość swoją miłością; żeby nasza wolność poddała się nie tylko na widok wspaniałości Jego potęgi, lecz również wobec cudu Jego pokory.
Oto wielkość Dzieciątka, które jest Bogiem: Jego Ojcem jest Bóg, który uczynił niebiosa i ziemię, a Ono jest tam, w żłobie, quia non erat eis locus in diversorio, bo dla Pana całego stworzenia nie było na ziemi innego miejsca.
Nie minę się wcale z prawdą, jeśli wam powiem, że Jezus wciąż szuka schronienia w naszym sercu. Powinniśmy prosić Go o przebaczenie naszej ślepoty, naszej niewdzięczności. Powinniśmy prosić Go o łaskę, żebyśmy nie zamknęli przed Nim nigdy drzwi naszej duszy.
Nasz Pan nie ukrywa, że całkowite posłuszeństwo woli Bożej wymaga wyrzeczenia i oddania, ponieważ Miłość nie domaga się praw: chce służyć. On pierwszy przebył tę drogę. Panie, jakie było Twoje posłuszeństwo? Usque ad mortem, mortem autem crucis - aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej. Trzeba wyjść poza siebie, skomplikować sobie życie, stracić je z miłości do Boga i dusz. Oto ty chciałeś żyć i nie chciałeś, aby coś ci się stało, Bóg jednak zapragnął czegoś innego. Istnieją dwie wole: powinieneś sprostować swoją wolę tak, aby utożsamić ją z wolą Bożą; a nie naginać wolę Bożą do swojej.
Patrzyłem z radością na wiele dusz, które wszystko w życiu postawiły na jedną kartę - tak jak Ty, Panie, usque ad mortem - spełniając wymagania woli Bożej: poświęciły swój trud i swoją pracę zawodową służbie Kościołowi, dla dobra wszystkich ludzi.
Nauczmy się być posłuszni, nauczmy się służyć: nie ma lepszego panowania nad pragnienie dobrowolnego oddania się na służbę innym. Kiedy czujemy, że wzbiera w nas duma, pycha, która każe nam myśleć, że jesteśmy nadludźmi, to jest to właśnie chwila, żeby powiedzieć "nie"; żeby powiedzieć, że naszym jedynym tryumfem ma być tryumf pokory. W ten sposób utożsamimy się z Chrystusem na Krzyżu - nie niechętnie, pełni niepokoju czy na siłę, lecz radośnie, ponieważ ta radość, płynąca z zapomnienia o sobie, jest najlepszym dowodem miłości.
Pozwólcie, że raz jeszcze powrócę do tej naturalności i prostoty życia Chrystusa, które już tyle razy z wami rozważałem. Lata ukrytego życia Pana nie są czymś bez znaczenia, nie są też zwykłym przygotowaniem do tych, które miały nastąpić później - do lat Jego życia publicznego. W roku 1928 zrozumiałem jasno, że Bóg pragnie, aby chrześcijanie brali przykład z całego życia Pana Jezusa. Zrozumiałem zwłaszcza Jego życie ukryte, Jego zwyczajną pracę pośród ludzi: Pan chce, aby w tych latach życia w milczeniu, życia pozbawionego blasku wiele dusz odnalazło swoją drogę. Bycie posłusznym woli Bożej polega więc zawsze na porzucaniu własnego egoizmu; nie musi jednak sprowadzać się przede wszystkim do porzucania zwyczajnych okoliczności, w jakich żyją ludzie podobni nam ze względu na swój stan, ze względu na swą pracę, ze względu na swoją pozycję społeczną.
Marzę - i to marzenie się spełniło - o mnóstwie dzieci Bożych uświęcających się w swoim życiu zwyczajnych obywateli, dzielących pragnienia, zapał i wysiłki innych ludzi. Chciałbym wykrzyczeć im tę Bożą prawdę: trwacie pośród świata nie dlatego, że Bóg o was zapomniał, nie dlatego, że Pan was nie powołał. Zaprasza was, abyście dalej zajmowali się działaniami i troskami tej ziemi, ponieważ ukazał wam, że wasze ludzkie powołanie, wasz zawód, wasze zdolności nie tylko nie są obce Jego Boskim planom, ale On sam je uświęcił jako ofiarę najmilszą Ojcu.
Przypominanie chrześcijaninowi, że jego życie nie ma sensu, gdy nie jest posłuszny woli Bożej, nie oznacza oddalania go od innych ludzi. Przeciwnie, w wielu przypadkach nakazem otrzymanym od Pana jest to, byśmy miłowali się wzajemnie, tak jak On nas umiłował, żyjąc pośród innych ludzi, tak samo jak oni, oddając się na służbę Panu w świecie, aby wszystkim duszom ukazać lepiej miłość Bożą: aby oznajmić im, że na ziemi otwarły się Boże drogi.
Pan nie ograniczył się do powiedzenia, że nas miłuje, lecz udowodnił to w czynach. Nie zapominajmy, że Chrystus wcielił się, aby nauczać, abyśmy nauczyli się żyć życiem dzieci Bożych. Przypomnijcie sobie prolog św. Łukasza Ewangelisty do Dziejów Apostolskich: Primum quidem sermonem feci de omnibus, o Theophile, quae coepit Iesus facere et docere, napisałem o wszystkim, co czynił i czego nauczał Jezus. Przyszedł nauczać, ale czynem; przyszedł nauczać, ale będąc wzorem, będąc Mistrzem i przykładem poprzez swoje postępowanie.
Teraz, w obecności Dzieciątka Jezus, możemy kontynuować swój osobisty rachunek sumienia: czy jesteśmy zdecydowani starać się, by nasze życie służyło za wzór i naukę dla naszych braci, ludzi takich jak my? Czy jesteśmy zdecydowani być drugimi Chrystusami? Nie wystarczy wypowiedzieć to ustami. Czy ty - pytam o to każdego z was i pytam samego siebie - ty, który jako chrześcijanin jesteś powołany do tego, aby być drugim Chrystusem, zasługujesz na to, by powtórzono o tobie, że przyszedłeś, facere et docere, aby postępować jak syn Boży, uważnie słuchać woli swojego Ojca, by w ten sposób móc prowadzić wszystkie dusze do uczestnictwa w tym, co dobrego, szlachetnego, po Bożemu i po ludzku, przyniosło nam Odkupienie? Czy w swoim codziennym życiu pośród świata nieustannie żyjesz życiem Chrystusa?
Czynić dzieła Boże - to nie zręczna gra słów, lecz zaproszenie do całkowitego oddania się z Miłości. Trzeba umrzeć dla siebie samego, żeby narodzić się do nowego życia. Bo w ten sposób był posłuszny Jezus, aż do śmierci krzyżowej, mortem autem crucis. Propter quod et Deus exaltavit illum. I dlatego Bóg Go wywyższył. Jeżeli będziemy posłuszni woli Bożej, Krzyż również będzie Zmartwychwstaniem, wywyższeniem. Spełni się w nas, krok po kroku, życie Chrystusa: można będzie powiedzieć o nas, że żyliśmy, starając się być dobrymi dziećmi Boga, że przeszliśmy, dobrze czyniąc, pomimo naszej słabości i naszych osobistych błędów, choćby były bardzo liczne.
I kiedy nadejdzie śmierć - a nadejdzie nieuchronnie - będziemy oczekiwać jej z radością. Widziałem, że tyle świętych osób umiało tak jej oczekiwać pośród swego zwyczajnego życia. Z radością, bo jeżeli naśladowaliśmy Chrystusa w czynieniu dobra - w posłuszeństwie i w niesieniu Krzyża, mimo swoich nędz - zmartwychwstaniemy tak jak Chrystus: surrexit Dominus vere!, który zmartwychwstał prawdziwie.
Rozważcie to: Pan Jezus, który stał się dzieckiem, zwyciężył śmierć. Przez uniżenie, przez prostotę, przez posłuszeństwo: przez przebóstwienie codziennego, zwykłego życia stworzeń Syn Boży stał się zwycięzcą.
To jest właśnie tryumf Chrystusa. W ten sposób wyniósł nas do swojego poziomu, do godności dzieci Bożych, zniżając się do naszego poziomu dzieci ludzkich.
Wydrukowano z https://escriva.org/pl/es-cristo-que-pasa/chrystus-zwycieza-przez-pokore/ (03-12-2024)