Powołanie chrześcijańskie
Rozpoczyna się nowy rok liturgiczny. Antyfona na wejście proponuje nam temat głęboko związany z podstawą naszego chrześcijańskiego życia: powołanie, które otrzymaliśmy. Vias tuas, Domine, demonstra mihi, et semitas tuas edoce me, Panie, daj mi poznać Twoje drogi i naucz mnie Twoich ścieżek. Prosimy Pana, aby nas prowadził, by ukazał nam swoje ślady, żebyśmy mogli zbliżyć się do pełni Jego przykazań, którą jest miłość.
Wyobrażam sobie, że wy równ ież, tak jak ja, kiedy pomyślicie o okolicznościach towarzyszących waszej decyzji, by starać się żyć w pełni wiarą, podziękujecie Panu i będziecie szczerze - bez fałszywej pokory - przeświadczeni o tym, że nie ma w tym żadnej zasługi z waszej strony. Zazwyczaj uczymy się wzywać Boga już w dzieciństwie, od chrześcijańskich rodziców; później nauczyciele, koledzy, znajomi na tysiące sposobów pomagają nam nie stracić z oczu Jezusa.
Pewnego dnia - nie chcę uogólniać, otwórz swoje serce przed Panem i opowiedz Mu swoją historię - może jakiś przyjaciel, zwykły chrześcijanin, taki jak ty, odsłonił przed tobą szeroką i nową panoramę, zarazem tak starą jak Ewangelia. Zasugerował ci możliwość poważnego zaangażowania się w naśladowanie Chrystusa, bycia apostołem apostołów. Być może, utraciłeś wówczas spokój i odzyskałeś go dopiero - przemieniony w pokój - kiedy odpowiedziałeś Bogu tak, dobrowolnie, bo tak ci się podobało, a to jest powód jak najbardziej nadprzyrodzony. I nadeszła radość - silna, stała, która znika tylko wtedy, gdy się od Niego oddalasz.
Nie lubię mówić o wybranych ani o uprzywilejowanych. Ale to Chrystus mówi, to On wybiera. To jest język Pisma Świętego: Elegit nos in ipso ante mundi constitutionem - powiada św. Paweł - ut essemus sancti. Wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci. Ja wiem, że to wcale nie napełnia cię pychą ani też nie przyczynia się do tego, żebyś uważał się za kogoś lepszego od innych ludzi. Ten wybór, przyczyna twojego powołania, powinien być podstawą twojej pokory. Czy stawia się pomnik pędzlom wielkiego malarza? Posłużyły do wykonania arcydzieł, ale zasługa należy do artysty. Podobnie my, chrześcijanie, jesteśmy tylko narzędziami w ręku Stworzyciela świata, Odkupiciela wszystkich ludzi.
Zachęcające jest dla mnie rozważanie pewnego wydarzenia przedstawionego krok po kroku na kartach Ewangelii: powołania pierwszych Dwunastu. Będziemy rozmyślać nad nim powoli, prosząc tych świętych świadków Pana, abyśmy umieli pójść za Chrystusem tak jak oni.
Tamci pierwsi Apostołowie - do których żywię wielkie nabożeństwo i miłość - nie byli, według ludzkich kryteriów, nikim wielkim. Jeśli chodzi o pozycję społeczną, to - z wyjątkiem Mateusza, który zapewne dobrze zarabiał, ale zostawił wszystko, kiedy Jezus go o to poprosił - byli rybakami; żyli z dnia na dzień, nocami pracowali w znoju, żeby zarobić na utrzymanie.
Jednak pozycja społeczna jest mniej istotna. Nie byli wykształceni, ani nawet zbyt pojętni, przynajmniej jeśli chodzi o rzeczywistości nadprzyrodzone. Nawet najprostsze przykłady i po-równania były dla nich niezrozumiałe i zwracali się do Nauczyciela: Domine, edissere nobis parabolam, Panie, wyjaśnij nam tę przypowieść. Kiedy Jezus, posługując się pewnym obrazem, wspomina o kwasie faryzeuszy, myślą, że robi im wymówki, ponieważ nie zakupili chleba.
Ubodzy, ignoranci. A w dodatku nie są nawet prości, szczerzy. Pośród swoich ograniczeń, są ambitni. Wiele razy dyskutują między sobą o tym, który z nich będzie największy, kiedy - zgodnie z ich mentalnością - Chrystus ustanowi na ziemi ostateczne królestwo Izraela. Dyskutują i kłócą się w tej wzniosłej chwili, w której Jezus ma oddać się w ofierze za ludzkość: w zażyłej atmosferze Wieczernika.
Wiary - niewiele. Sam Pan Jezus im to mówi. Widzieli, jak wskrzesza umarłych, uzdrawia z najróżniejszych chorób, dokonuje rozmnożenia chleba i ryb, ucisza burzę i wyrzuca złe duchy. Św. Piotr, wybrany jako głowa, jest jedynym, który umie odpowiedzieć bez namysłu: Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego. Niemniej jest to wiara, którą on rozumie na swój własny sposób, i która pozwala mu sprzeciwić się Chrystusowi, żeby nie oddawał się w ofierze na odkupienie ludzi. I Jezus zmuszony jest odpowiedzieć: Zejdź mi z oczu, szatanie! Jesteś mi zawadą, bo myślisz nie na sposób Boży, lecz na ludzki. Piotr rozumował po ludzku - komentuje św. Jan Chryzostom - iuważał to wszystko - Mękę i Śmierć - za niegodne Chrystusa, naganne. Dlatego Jezus strofuje go, mówiąc: "Nie, cierpienie nie jest dla Mnie czymś niegodnym; to ty tak sądzisz, ponieważ myślisz na sposób ciała, po ludzku".
A może ci ludzie małej wiary wyróżniali się miłością do Chrystusa? Z całą pewnością kochali Go, przynajmniej słowem. Czasami pozwalali ponieść się entuzjazmowi: Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć. Ale w godzinie prawdy uciekną wszyscy, z wyjątkiem Jana, który naprawdę kochał Go czynem. Tylko ten młodzieniec, najmłodszy z Apostołów, stoi pod Krzyżem. Pozostali nie odczuwali tej miłości - tak potężnej jak sama śmierć.
Tacy właśnie byli uczniowie wybrani przez Pana; takich wybrał Chrystus. Tak wyglądali, zanim, napełnieni Duchem Świętym, stali się filarami Kościoła. To zwykli ludzie, z wadami, ze słabościami, mocniejsi w słowach niż w czynach. A jednak Chrystus powołuje ich, aby uczynić z nich rybaków ludzi, współodkupicieli, szafarzy łaski Bożej.
Coś podobnego stało się z nami. Bez większego wysiłku moglibyśmy znaleźć w swojej rodzinie, wśród swoich przyjaciół i kolegów (nie wspominając już o niezmierzonej panoramie świata) tyle innych osób, bardziej godnych niż my, aby otrzymać Chrystusowe powołanie. Obdarzonych większą prostotą, mądrzejszych, bardziej wpływowych, ważniejszych, wdzięczniejszych, hojniejszych.
Myśląc o tym, czuję się zawstydzony. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że nasza ludzka logika nie nadaje się do wytłumaczenia rzeczywistości łaski. Bóg ma zwyczaj szukać słabych narzędzi, aby z tym większą jasnością okazywało się, że dzieło jest Jego. Św. Paweł z przejęciem wspomina swoje powołanie: W końcu, już po wszystkich, ukazał się także i mnie jako poronionemu płodowi. Jestem bowiem najmniejszy z wszystkich apostołów i niegodzien zwać się apostołem, bo prześladowałem Kościół Boży. Tak pisze Szaweł z Ta-rsu, z porywem ducha i zapałem, który historia tylko powiększyła.
Powiedziałem wam: bez żadnej zasługi z naszej strony, ponieważ u podstaw naszego powołania leży znajomość naszej nędzy, świadomość, że światło oświecające duszę - wiara; miłość, dzięki której kochamy - caritas;pragnienie, które nas podtrzymuje - nadzieja: to dary darmo otrzymane od Boga. Dlatego niewzrastanie w pokorze oznacza, że straciliśmy z oczu cel Bożego wyboru: ut essemus sancti, świętość osobistą.
Dopiero z perspektywy tej pokory możemy zrozumieć całą cudowność Bożego wezwania. Dłoń Chrystusa zabrała nas z pszenicznego łanu: siewca zaciska w swej zranionej dłoni garść pszenicy. Krew Chrystusa obmywa ziarno, nasącza je. Potem Pan rozrzuca tę pszenicę, aby obumierając, stała się życiem, a wpadłszy w ziemię, mogła pomnożyć się w złocistych kłosach.
Drugie czytanie z dzisiejszej Mszy przypomina nam, że mamy podjąć tę odpowiedzialność apostolską z nowym duchem, z zapałem, przebudzeni. Teraz nadeszła dla was godzina powstania ze snu. Teraz bowiem zbawienie jest bliżej nas niż wtedy, gdyśmy uwierzyli. Noc się posunęła, a przybliżył się dzień. Odrzućmy więc uczynki ciemności, a przyobleczmy się w zbroję światła.
Powiecie mi, że to niełatwe. I będziecie mieć rację. Nieprzyjaciele człowieka, czyli nieprzyjaciele jego świętości, starają się uniemożliwić to nowe życie, to przyobleczenie się w ducha Chrystusowego. Nie znajduję lepszego wyszczególnienia przeszkód dla wierności chrześcijańskiej niż to, które podaje nam św. Jan: concupiscentia carnis, concupiscentia oculorum et superbia vitae - wszystko, co jest na świecie, a więc: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha życia.
Pożądliwość ciała nie jest tylko ogólnym nieuporządkowanym dążeniem zmysłów ani też popędem płciowym, który powinien być uporządkowany i sam w sobie nie jest zły, gdyż jest szlachetną ludzką rzeczywistością, którą można uświęcić. Zauważcie, że dlatego nigdy nie mówię o nieczystości, lecz o czystości, ponieważ do wszystkich odnoszą się słowa Chrystusa: Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Z powołania Bożego jedni przeżywać będą tę czystość w małżeństwie, inni zrezygnują z miłości ludzkich, żeby w sposób wyłączny, namiętnie odpowiedzieć na miłość Bożą. Ani jedni, ani drudzy nie są niewolnikami zmysłowości, lecz panami własnego ciała i własnego serca, aby móc je ofiarnie oddać innym.
Mówiąc o cnocie czystości, mam zwyczaj dodawać określenie święta. Czystość chrześcijańska, święta czystość, nie jest dumnym poczuciem bycia czystym, niezbrukanym. Jest raczej świadomością, że mamy stopy z gliny, mimo iż łaska Boża wyzwala nas dzień po dniu z zasadzek nieprzyjaciela. Uważam za deformację chrześcijaństwa ciągłe pisanie lub mówienie przez niektórych prawie wyłącznie na ten temat i zapominanie o innych cnotach kluczowych dla chrześcijanina, jak i dla współżycia z innymi ludźmi w ogóle.
Święta czystość nie jest ani jedyną, ani główną cnotą chrześcijańską: jest jednak niezbędna, żeby wytrwać w codziennym wysiłku naszego uświęcenia. Jeśli się jej nie zachowuje, nie można oddawać się apostolstwu. Czystość jest konsekwencją miłości, z jaką oddaliśmy Panu duszę i ciało, władze i zmysły. Nie jest negacją, jest radosną afirmacją.
Powiedziałem, że pożądliwość ciała nie sprowadza się wyłącznie do nieporządku zmysłowego, ale również do wygodnictwa, do braku gorliwości, który popycha do szukania tego, co łatwiejsze i przyjemniejsze, drogi z pozoru krótszej, nawet kosztem uchybienia wierności Bogu.
Takie zachowanie byłoby bezwarunkowym poddaniem się panowaniu jednego z tych praw, prawa grzechu, przed którym ostrzega nas św. Paweł: stwierdzam w sobie to prawo, że gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło. Albowiem wewnetrzny czlowiek [we mnie] ma upodobanie zgodne z Prawem Bozym. W czlonkach zas moich spostrzegam prawo inne, które toczy walke z prawem mojego umyslu i podbija mnie w niewole pod prawo grzechu […]. Infelix ego homo! Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, [co wiedzie ku] tej śmierci?. Posłuchajcie, co odpowiada Apostoł: łaska Boża przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego. Możemy i musimy walczyć przeciwko pożądliwości ciała, ponieważ Pan zawsze, jeśli tylko będziemy pokorni, udzieli nam swojej łaski.
Drugim nieprzyjacielem - pisze św. Jan - jest pożądliwość oczu, rodzaj wewnętrznej chciwości prowadzącej do cenienia jedynie tego, co można dotknąć. Pożądliwość oczu, które jak gdyby przylgnęły do rzeczy ziemskich i z tego właśnie powodu nie umieją odkryć rzeczywistości nadprzyrodzonych. Dlatego możemy używać tego określenia Pisma Świętego w odniesieniu do chciwości dóbr materialnych, a także do tej deformacji, która prowadzi do postrzegania tego, co nas otacza - innych ludzi, okoliczności naszego życia i naszych czasów - tylko na sposób ludzki.
Wzrok duszy przytępia się, umysł uważa, że jest samowystarczalny; że sam może zrozumieć wszystko, obywając się bez Boga. Jest to subtelna pokusa zasłaniająca się godnością umysłu, który nasz Ojciec Bóg dał człowiekowi po to, aby Go poznał i dobrowolnie miłował. Wiedziony tą pokusą ludzki umysł uważa się za centrum wszechświata i na nowo zachwyca go owo będziecie jako bogowie, a napełniwszy się miłością do siebie samego, odwraca się od miłości Bożej.
W ten sposób nasza egzystencja może oddać się bezwarunkowo w ręce trzeciego nieprzyjaciela, jakim jest superbia vitae. Nie chodzi tu tylko o przelotne myśli wywołane próżnością czy miłością własną: jest to ogólna zarozumiałość. Nie dajmy się oszukać, ponieważ jest to zło najgorsze z możliwych, przyczyna wszelkiego błądzenia. Walka przeciwko pysze powinna być stała, bo nie na próżno mówi się w sposób obrazowy, że ta namiętność umiera dopiero dzień po śmierci człowieka. Jest to wyniosłość faryzeusza, którego Bóg nie chce usprawiedliwić, ponieważ napotyka w nim barierę samowystarczalności. Jest to arogancja prowadząca do pogardzania innymi, do podporządkowywania ich sobie, do złego traktowania, bo gdzie będzie pycha, tam będzie obraza i hańba.
Miłosierdzie Boże
Dzisiaj rozpoczyna się okres Adwentu, więc dobrze, że rozważyliśmy zasadzki tych nieprzyjaciół duszy: nieporządek zmysłowości i wygodnej lekkomyślności; szaleństwo rozumu opierającego się Bogu; wyniosłą pychę wyjaławiającą miłość do Boga i do stworzeń. Wszystkie te stany duszy są prawdziwymi przeszkodami i mają wielką moc wprowadzania nieporządku. Dlatego liturgia każe nam wzywać miłosierdzia Bożego: Ku Tobie, Panie, wznoszę moją duszę, mój Boże, Tobie ufam: niech nie doznam zawodu! Niech moi wrogowie nie triumfują nade mną! - modliliśmy się w antyfonie na wejście. Zaś jako antyfonę na ofiarowanie powtórzymy: Tobie ufam: niech nie doznam zawodu!
Teraz, kiedy zbliża się czas zbawienia, pociesza nas słuchanie słów św. Pawła o tym, że gdy ukazała się dobroć i miłość Zbawiciela, naszego Boga, do ludzi, nie ze względu na sprawiedliwe uczynki, jakie spełniliśmy, lecz z miłosierdzia swego zbawił nas.
Jeśli przejrzycie Pismo Święte, odkryjecie w każdym miejscu obecność miłosierdzia Bożego: napełnia ziemię; rozciąga się na wszystkie Jego dzieci, super omnem carnem; ogarnia nas; wychodzi nam naprzeciw; otacza nas, by nam pomagać i nieustannie jest potwierdzane. Bóg, troszcząc się o nas jak kochający Ojciec, patrzy na nas w swoim miłosierdziu: miłosierdziu łaskawym, pięknymjak chmury deszczowe w czasie posuchy.
Pan Jezus podsumowuje i streszcza całą tę historię miłosierdzia Bożego: Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. A innym razem: Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny. Pośród tylu scen Ewangelii wyryła się nam również mocno w pamięci łaskawość wobec jawnogrzesznicy, przypowieść o synu marnotrawnym, o zaginionej owcy, o dłużniku, któremu darowano dług, wskrzeszenie syna wdowy z Nain. Ileż racji wynikających ze sprawiedliwości tłumaczy ten wielki cud! Umarł jedyny syn owej ubogiej wdowy, syn, który nadawał sens jej życiu, który w starości mógł jej służyć pomocą. Jednak Chrystus nie dokonuje cudu z powodu sprawiedliwości; robi to ze współczucia, gdyż w swoim wnętrzu wzrusza się na widok ludzkiego bólu.
Jaką pewność powinno dawać nam miłosierdzie Pana! Jeśliby się on żalił przede Mną, usłyszę go, bo jestem litościwy. Jest to zaproszenie i obiet-nica, której nie omieszka wypełnić. Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy otrzymali miłosierdzie i znaleźli łaskę dla [uzyskania] pomocy w stosownej chwili. Nieprzyjaciele naszego uświęcenia nic nie wskórają, ponieważ to miłosierdzie Boże nas ochrania. A jeśli - z własnej winy i z powodu swojej słabości - upadamy, Pan przychodzi nam na ratunek i nas podnosi. Nauczyłeś się wystrzegać opieszałości, oddalać od siebie arogancję, wzrastać w pobożności, nie być więźniem światowych spraw, nie przedkładać marności nad wieczność. Skoro jednak słaby człowiek nie może pewnie kroczyć po śliskim świecie, dobry lekarz wskazał ci lekarstwo przeciw dezorientacji, a miłosierny sędzia nie odmówił ci nadziei przebaczenia.
W tym klimacie Bożego miłosierdzia rozwija się życie chrześcijanina. To jest atmosfera, w jakiej czyni on starania, by postępować jak dziecko Ojca. A jakie są podstawowe środki, by osiągnąć ugruntowanie powołania? Wskażę ci dzisiaj dwa, które są jakby żywymi osiami chrześcijańskiego postępowania: życie wewnętrzne i formację doktrynalną, dogłębną znajomość naszej wiary.
Na pierwszym miejscu - życie wewnętrzne. Jak niewielu to jeszcze rozumie! Słysząc, jak mówi się o życiu wewnętrznym, mają na myśli mrok świątyni albo nawet specyficzny klimat niektórych zakrystii. Już od ponad ćwierć wieku powtarzam, że nie o to chodzi. Opisuję życie wewnętrzne zwykłych chrześcijan, którzy zazwyczaj znajdują się pośrodku ulicy, na świeżym powietrzu i właśnie na ulicy, w pracy, w rodzinie, w chwilach rozrywki są przez cały dzień zapatrzeni w Jezusa. A cóż to jest, jeśli nie życie w nieustannej modlitwie? Czyż to nie prawda, że ty sam dostrzegłeś potrzebę bycia duszą modlitwy, obcowania z Bogiem, które prowadzi cię do przebóstwienia? Taka jest wiara chrześcijańska i w ten sposób rozumiały to zawsze dusze modlitwy: człowiek staje się Bogiem - pisze św. Klemens Aleksandryjski - ponieważ chce tego samego, czego chce Bóg.
Na początku będzie to kosztować; trzeba czynić wysiłki, by zwracać się do Pana, by dziękować Mu za Jego ojcowską, konkretną miłość do nas. Stopniowo miłość Boża staje się namacalna - chociaż nie jest to kwestia uczuć - jakby zawładnęła duszą. To Chrystus, który z miłością nas poszukuje: Oto stoję u drzwi i kołaczę. Jak wygląda twoje życie modlitewne? Czy nie odczuwasz czasem w ciągu dnia pragnienia porozmawiania z Nim z większym spokojem? Czy nie mówisz Mu: "Później Ci o tym opowiem, później o tym z Tobą porozmawiam"?
W chwilach specjalnie przeznaczonych na tę rozmowę z Panem serce otwiera się w zwierzeniach, wola się umacnia, rozum - wspomagany łaską - przenika rzeczywistością nadprzyrodzoną rzeczywistość ludzką. Jako owoc pojawią się zawsze jasne, praktyczne postanowienia poprawy twojego postępowania, traktowania delikatnie, z miłością wszystkich ludzi, zaangażowania się - z zapałem dobrego sportowca - w tę chrześcijańską walkę miłości i pokoju.
Modlitwa staje się nieustanna, jak bicie serca, jak tętno. Bez tej obecności Boga nie ma życia kontemplacyjnego, a bez życia kontemplacyjnego niewiele jest warta praca dla Chrystusa, ponieważ na próżno się trudzą ci, którzy budują, jeśli Bóg nie podtrzymuje domu.
Żeby się uświęcić, zwykły chrześcijanin - który nie jest zakonnikiem, nie oddala się od świata, bo świat jest dla niego miejscem spotkania z Chrystusem - nie potrzebuje habitu ani znaków wyróżniających. Jego oznaki są wewnętrzne: stała obecność Boża i duch umartwienia. W rzeczywistości jest tylko jedno, gdyż umartwienie nie jest niczym innym jak modlitwą zmysłów.
Powołanie chrześcijańskie jest powołaniem do poświęcenia, do pokuty, do zadośćuczynienia. Powinniśmy wynagradzać za nasze grzechy - przy ilu okazjach odwróciliśmy twarz, żeby nie widzieć Boga! - oraz za wszystkie grzechy ludzi. Powinniśmy iść wiernie śladami Chrystusa: nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, oddanie Chrystusa i Jego uniżenie na Krzyżu, aby życie Jezusa objawiło się w naszym ciele. Nasza droga jest drogą ofiary, a w tym wyrzeczeniu odnajdziemy gaudium cum pace, radość i pokój.
Nie patrzymy na świat ze smutkiem na twarzy. Kiepską przysługę oddali katechezie - prawdopodobnie niechcący - ci biografowie świętych, którzy za wszelką cenę starali się odnaleźć u sług Bożych zdarzenia nadzwyczajne, już od ich pierwszego niemowlęcego krzyku. niektórych opowiadają o niektórych z nich, że jako niemowlęta nie płakali, że dla umartwienia nie ssali w piatki piersi matki… I ty, i ja urodziliśmy się, płacząc, jak Pan Bóg przykazał; sięgaliśmy też do piersi swojej matki, nie martwiąc się o Wielki Post czy inne czasy zakazane…
Jednak z pomocą Bożą nauczyliśmy się odkrywać, w ciągu na pozór zawsze jednakowych dni, spatium verae poenitentiae, czas prawdziwej pokuty; i w tych chwilach robimy postanowienia emendatio vitae, poprawy naszego życia. To jest droga przygotowania się na łaskę i na natchnienia Ducha Świętego w duszy. A z tą łaską - powtarzam - przychodzi gaudium cum pace, radość, pokój i wytrwałość w drodze.
Umartwienie jest solą naszego życia. A naj-lepszym umartwieniem jest to, które zwalcza - w małych szczegółach, w ciągu całego dnia - pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pychę życia. Umartwienia, które nie umartwiają innych, które czynią nas delikatniejszymi, bardziej wy-rozumiałymi i bardziej otwartymi wobec wszystkich. Nie umartwiasz się, jeśli jesteś drażliwy; jeśli pochłania cię tylko twój własny egoizm; jeśli podporządkowujesz sobie innych; jeśli nie umiesz zrezygnować z tego, co zbyteczne, a czasem i z tego, co potrzebne; jeśli się smucisz, kiedy sprawy nie ułożą się tak, jak to sobie zaplanowałeś. Umartwiasz się natomiast, jeśli umiesz stać się wszystkim dla wszystkich, żeby w ogóle ocalić przynajmniej niektórych.
Życie w modlitwie i pokucie oraz rozważanie naszego synostwa Bożego przemieniają nas w chrześcijan głęboko pobożnych, jak małe dzieci przed Bogiem. Pobożność jest cnotą dzieci, aby zaś dziecko mogło rzucić się w ramiona swego ojca, musi być i czuć się małe, potrzebujące. Bardzo często rozważałem to życie w dziecięctwie duchowym, które nie kłóci się z męstwem, ponieważ wymaga silnej woli, zahartowanej dojrzałości oraz stałego i otwartego charakteru.
A zatem - pobożni jak dzieci, ale nie ignoranci. Każdy bowiem, w miarę swoich możliwości, powinien się starać zgłębiać na serio, w sposób naukowy naszą wiarę; to wszystko jest teologią. Tak więc - pobożność dzieci i pewna doktryna teologów.
Zapał zdobywania tej wiedzy teologicznej - dobrej i mocnej doktryny chrześcijańskiej - jest powodowany na pierwszym miejscu pragnieniem poznawania i miłowania Boga. Zarazem jednak jest konsekwencją ogólnej troski wiernej duszy o uchwycenie najgłębszego sensu tego świata, który jest dziełem Stwórcy. Z nużącą monotonią niektórzy starają się wskrzesić domniemaną niezgodność między wiarą a nauką, między ludzkim rozumem a Objawieniem Bożym. Owa niezgodność może pojawić się jedynie wówczas - i to pozornie - kiedy nie rozumie się prawdziwych uwarunkowań problemu.
Skoro świat wyszedł z rąk Boga, skoro On stworzył człowieka na swój obraz i swoje podobieństwo i dał mu iskrę swego światła, działanie umysłu powinno - choćby to wymagało ciężkiej pracy - odkrywać Boży sens, który już ze swej natury posiadają wszystkie rzeczy. Dzięki światłu wiary dostrzegamy natomiast również ich sens nadprzyrodzony, wynikający z naszego wyniesienia do porządku łaski. Obawa przed nauką jest niedopuszczalna, ponieważ jakakolwiek praca, jeśli naprawdę jest naukowa, zmierza ku prawdzie. A Chrystus powiedział: Ego sum veritas. Ja jestem prawdą.
Chrześcijanin powinien odczuwać głód wiedzy. Począwszy od uprawiania najbardziej abstrakcyjnych nauk, a skończywszy na umiejętnościach rzemieślniczych, wszystko może i powinno prowadzić do Boga. Nie ma bowiem takiego ludzkiego zajęcia, którego nie można by uświęcić, które nie mogłoby być okazją do osobistego uświęcenia i do współpracy z Bogiem w uświęcaniu tych, którzy nas otaczają. Światło naśladujących Chrystusa nie powinno znajdować się w głębi doliny, lecz na szczycie góry, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie.
Pracować w ten sposób - to modlić się. Uczyć się w ten sposób - to modlić się. Prowadzić badania naukowe w ten sposób - to modlić się. Zasada zawsze jest ta sama: wszystko jest modlitwą, wszystko może i powinno prowadzić nas do Boga, ożywiać nieustannie obcowanie z Nim, od rana do nocy. Każda uczciwa praca może być modlitwą; a wszelka praca, która jest modlitwą, jest apostolstwem. W ten sposób dusza umacnia się w prostej i mocnej jedności życia.
Nie chciałbym mówić wam nic więcej w tę pierwszą niedzielę Adwentu, kiedy zaczynamy liczyć dni dzielące nas od narodzenia Zbawiciela. Rozpatrywaliśmy rzeczywistość powołania chrze-ścijańskiego; jak Pan pokłada w nas zaufanie, by prowadzić dusze do świętości, zbliżać je do siebie, jednoczyć je z Kościołem, szerzyć Królestwo Boże we wszystkich sercach. Pan chce, żebyśmy byli oddani, wierni, delikatni, pełni miłości. Chce, żebyśmy byli święci, całkowicie Jego.
Z jednej strony - pycha, zmysłowość, znudzenie, egoizm; z drugiej - miłość, oddanie, miłosierdzie, pokora, poświęcenie, radość. Musisz wybrać. Zostałeś powołany do życia wiarą, nadzieją i miłością. Nie możesz obniżać poprzeczki i pozostawać odosobniony w swojej przeciętności.
Widziałem kiedyś orła zamkniętego w żelaznej klatce. Był brudny, na wpół pozbawiony piór, trzymał w szponach kawałek padliny. Pomyślałem wtedy, co stałoby się ze mną, gdybym porzucił otrzymane od Boga powołanie. Wzbudził we mnie litość ten samotny, uwięziony ptak, który narodził się, aby wznieść się wysoko i spoglądać w słońce. Możemy wznieść się na pokorne wyżyny miłości Bożej, służby wszystkim ludziom. Trzeba jednak, aby w naszej duszy nie było zakamarków, do których nie mogłoby dotrzeć słońce Chrystusa. Musimy odrzucić wszystkie troski, które oddalają nas od Niego, a wtedy - Chrystus w twym umyśle, Chrystus na twoich ustach, Chrystus w twoim sercu, Chrystus w twoich czynach. Całe życie - serce i czyny, umysł i słowa - pełne Boga.
Nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie - przeczytaliśmy w Ewangelii. Czas Adwentu jest czasem nadziei. Cała panorama naszego chrześcijańskiego powołania, ta jedność życia, której nerwem jest obecność Boga, naszego Ojca, może i powinna być rzeczywistością codzienną.
Razem ze mną proś o to Maryję, wyobrażając sobie, jak Ona przeżywała te miesiące oczekiwania na Syna, który miał się narodzić. A Najświętsza Maryja Panna sprawi, że będziesz alter Christus, ipse Christus, drugim Chrystusem, samym Chrystusem!
Wydrukowano z https://escriva.org/pl/es-cristo-que-pasa/powolanie-chrzescijanskie/ (02-10-2024)